Czy operatorom szkodzą samorządowe hotspoty?

Działająca w ich imieniu Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji (PIIT) przesłała kilka tygodni temu do Urzędu Komunikacji Elektronicznej zawiadomienie z prośbą o interwencję, ponieważ niektórym samorządom zdarza się nie przestrzegać ograniczeń  (np. dotyczących przepływności) obowiązujących na takiej infrastrukturze.

O metodologii testów wiadomo tyle, że przeprowadzono je komputerem przenośnym poprzez internetową aplikację typu „speedtest”. Jak rozlegle było to badanie (ilu pomiarów dokonano i w ilu miejscowościach) nie dowiemy się na podstawie przedstawionej metodologii. PIIT odkrył, że w Obornikach, Nowym Sączu i Skokach miejskie hotspoty oferują np. wyższe przepływności, niż to narzucają warunki uzgodnione z UKE (maksymalnie 512 Mbit/s). W Obornikach przy jednym z hotspotów było nawet 3,84 Mibt/s transferu!
 
W zawiadomieniu przesłanym do UKE branżowa izba przypomina, że warunki  świadczenia usług dostępu do internetu przez samorządy powinny być restrykcyjne. Lobbying branży jest skuteczny, bo we wrześniu ubiegłego roku regulator, wydając pozwolenia, zdecydował się na skrócenie maksymalnego czasu sesji do 45 minut i na wymogu 15-minutowej przerwy pomiędzy poszczególnymi sesjami.
 
No cóż, dura lex sed lex. Jednak restrykcje i formalności (prowadzenie konsultacji, uzyskanie zgody w UKE), jakie się wiążą z uruchomianiem publicznych hotspotów rzeczywiście zniechęcają dziś wiele samorządów do podjęcia starań, by na miejskim rynku, czy kąpielisku pojawił się hotspot z bezpłatnym dostępem do sieci.

Cała sprawa z publicznymi hotspotami jest kuriozalna. Gdy Agenda Cyfrowa mówi o prędkościach usług 30 Mbit/s i 100 Mbit/s, tyle starań trzeba, by samorząd uruchomił w parku hotspota o przepływności 512 Mbit/s. I ile z tego później zamieszania, bo znajdzie się operator, który powie, że to zakłóca rynkową konkurencję.
 
Pytanie, czy praktyką powszechną jest, że samorządy nagminnie łamią hotspotowe limity ustalone przez UKE? PIIT tego nie stwierdził, ograniczając się do kilku incydentów. Bardziej bowiem powszechna wydaje się sytuacja, że samorząd uruchamia hotspoty i wprowadza zabójcze ograniczenia korzystania, bo się boi kłopotów z operatami i UKE. Sam doświadczyłem martwych, publicznych hotspotów kilka razy. Niedawno taki przypadek w Nowym Sączu opisywały małopolskie media. Mieszkańcy miasta skarżyli się, że już kilka metrów od nadajnika nie można połączyć się z siecią .

Co jednak ciekawe, testerom  PIIT udało się w Nowym Sączu zmierzyć, że jeden z hotspotów oferuje na ul Jagielońskiej przepływność 0,81 Mb/s, choć 10 minut później przy drugim pomiarze uzyskany transfer sięgnął jedynie 0,13 Mb/s. W Nowym Sączu funkcjonowanie publicznych hotsptów okazało się tak drażliwą kwestią, że radni zażądali zwołania nadzwyczajnej sesji na temat kosztownej, internetowej inwestycji.

Reczywiście, może trzeba się zastanowić, czy wydawać unijne pieniądze na hotspoty, z których korzystnie jest niewygodne i wolne. Jeden z radnych w Zabrzu (miasto stara  w UKE się o zgodę na hotspoty), z którym ostatnio rozmawiałem słusznie stwierdził, że wygląd to dość niepoważnie, kiedy w McDonald’s turysta może swobodnie korzystać z WiFi  a kilkadziesiąt metrów dalej - na miejskim rynku - dofinansowania usługa działa o wiele gorzej, albo nie działa. Z tego upowszechnia się pogląd, że „unijne, samorządowe, a więc gorsze”.

Pismo PIIT do UKE zbiegło się publikacją „The Telegraph”, który  przedstawił listę dziewięciu miast na świecie, gdzie najlepiej funkcjonują darmowe hotspoty. Są tam m.in. Paryż, Helsinki, Tel Awiw, czy Nowy Jork.
 
Czy więc PITT chce, czy nie, hotspoty z darmowym internetem w parkach miejskich stają się częścią istotnej dla miasta infrastruktury publicznej. Ważnej dla komfortu życia mieszkańców i turystów.  Po co więc tyle restrykcji? Czy one zbawią rynek telekomunikacyjny?
 
Mitem jest, że z powodu hotspotów mieszkańcy miast nie będą chcieli kupować usług od operatorów i zimą powędrują z tabletem do miejskiego parku, by wejść na Facebooka, czy Skype. W 17-tysięcznym Radzionkowie (woj. śląskie), które ponad rok temu uruchomił pięć miejskich hotspotów, średnio w miesiącu korzysta z nich około 150 osób.  Czy któraś zrezygnowała z usługi internetowej od operatora?

Tego nie wiem, ale może właśnie to sprawdzi PITT i przedstawi raport, jak operatorom komórkowym ubywa klientów w tym śląskim mieście? Może zyska dzięki temu argument, by decyzje wydawane przez UKE w sprawie publicznych hotspotów były jeszcze bardziej restrykcyjne?