Faktura Braillem zbawi telekomunikacyjny biznes

Krytykowanie rozporządzenia o udogodnieniach w obsłudze niepełnosprawnych klientów, to ryzykowna sprawa. Wiem to. Przy całym współczuciu dla ludzkich nieszczęść i niezawinionych ograniczeń nie uważam, by ustawą lub rozporządzeniem dało się wyrównać wszystkie ciosy, jakie niesie nam życie. Oczywiście. Łatwo zdobyć punkty za szlachetne deklaracje, ale już trudniej wdrożyć je własnymi rękami w życie, czy dopilnować by realnie działały. A twierdzenie, że to wszystko dla rozwoju biznesu, który ma ponieść nowe ciężary jest już grubą hipokryzją.

- Powinienem dysponować tzw. schodołazem, żeby mój lokal w pełni realizował status użyteczności publicznej. Takie urządzenie kosztuje ok. 10 tys., więc go nie mam ponieważ przez 10 lat prowadzenia firmy raz, słownie: raz, pojawił się problem dostępności dla osoby niepełnosprawnej ruchowo. Dzisiaj trzęsę się przed kontrolą, ale jakby pojawiła się konieczność pomocy niepełnosprawnemu klientowi, to wygodniej mi gwizdnąć na dwóch ochroniarzy, żeby za 20 zł wnieśli wózek - mówi mi jeden z zaprzyjaźnionych przedsiębiorców. Nieprzystosowania swojego lokalu trochę żałuje, bo kilka lat temu trafiła się okazja zatrudnienia obiecującego pracownika na wózku inwalidzkim. Ten jednak przyjechał, obejrzał schody i znalazł pracę gdzie indziej.

Szkoda? Szkoda, ale firma mojego znajomego daje zatrudnienie kilkudziesięciu osobom, zaspokaja jego ambicje i realizuje ekonomiczno-społeczne cele każdego przedsiębiorstwa. Gdyby była zakładam pracy chronionej, miałaby wszelkie udogodnienia. Gdyby obsługiwała choć 5% klientów niepełnosprawnych, miałaby wszelkie udogodnienia. Gdyby specjalizowała się w obsłudze klientów niepełnosprawnych, miałaby wszelkie udogodnienia. Ponieważ nie jest, nie obsługuje, nie specjalizuje się, to udogodnienia są daleko na liście priorytetów, bo nie ma nie urealnionej potrzeby. Potrzeba jest wtedy, kiedy ktoś za jej realizację płaci.

Zupełnie inny rynek, ale problem podobny. Z danych Telekomunikacji Polskiej wynikało, że w trakcie realizacji usługi powszechnej otrzymała ok. 200 razy żądanie zapewnienia udogodnień dla osób niepełnosprawnych. Ok, mizeria tej liczby z pewnością wynikała po części z tego, że abonenci nie wiedzieli, że mogą takich udogodnień żądać.

Kiedy branża telekomunikacyjna widziała realną potrzebę, czyli rynkowa niszę do zaspokojenia, to z niej korzystała. Tak na rynku pojawiły się i przyjęły telefony przystosowane dla osób starszych.

Nie wdaję się w rozważania, czy aktualny system obsługi klienta i sprzedaży usług telekomunikacyjnych rzeczywiście stanowi barierę dla osób niepełnosprawnych, bo tego nie wiem. Jeżeli nawet, to poza ustawowymi środkami pomocy są jeszcze rodzice, dzieci, wnuki, sąsiadki, które mogą i powinny pomagać osobom, które tego potrzebują. Jest jeszcze zwykła ludzka solidarność, które - według mnie, użytkownika środków transportu zbiorowego - wciąż działa całkiem nieźle. I może zastąpić fakturę Braillem, czy specjalistę-migacza w BOK. Nie wydaje mi się, by jedno czy drugie oznaczało dla firm telekomunikacyjnych taki rozwój ich biznesu, jak to obiecuje min.Rafał Trzaskowski.


Czniam tutaj interes branży telekomunikacyjnej. Operatorzy poradzą  sobie z nowym obowiązkiem podobnie, jak mój znajomy przedsiębiorca. Znowu zrobimy trochę publicznej fikcji, trochę się telekomom pogorszy wynik operacyjny, trochę zarobią specjaliści nietypowych branż i specjalności. Mnie to irytuje obywatelsko i światopoglądowo.

Dla mnie to tylko jeszcze jednym przejawem nadaktywności państwa opiekuńczego, którą to ideę - z mniejszym, bądź większym entuzjazmem - akceptuję. Tyle, że ideę tą realizują politycy, po raz kolejny idąc po najmniejsze linii oporu: przyjąć szlachetną koncepcję, przeprowadzić stosowną ustawę lub rozporządzenie, a jej koszty przerzucić na biznes. Dużo trudniej byłoby policzyć niezbędne nakłady, wygospodarować odpowiednią kwotę w budżecie, albo podnieść podatki bezpośrednie. Nie, nie, nie! Nie robimy niczego niepopularnego. Tylko słuszne koncepcje. Nawet, jeżeli fikcyjne.