REKLAMA

Roam-like-at-home, czyli o jeden krok za daleko

Tym razem asumptem do komentarza nie jest żadne publiczne wydarzanie z mijającego tygodnia, ale dosyć przypadkowa rozmowa, w trakcie której – dosyć przypadkowo – zadałem pytanie: „hej, a jak tam z euroroamingiem?”. No i wyszło, że politycy – w tym wypadku unijni – bywają jak dzieci w piaskownicy.

Przypominam, że od połowy przyszłego roku w Unii ma obowiązywać zasada roam-like-at-home, czyli zasada stawek roamingowych równych stawkom krajowym. Publiczna szarpanina w Komisji Europejskiej pokazuje, że nikt nie wie, jak wdrożyć w życie tę publicznie złożoną obietnicę. Widząc złożoność problemu, komisarze Andrus Ansip i Günther Oettinger zaproponowali, by zasada działała przez 90 dni w roku na jedną kartę SIM. Przewodniczący Komisji uznał jednak, że skandaliczne ograniczenie prawa, jakie chcemy dać obywatelom Unii, i że roam-like-at-home ma działać permanentnie. Chodzi o złożoną obietnicę.

Legendy krążą o tym, co i kiedy się przyśniło komisarz Neelie Kroes, kiedy rzuciła ten pomysł. Bez względu na to, rzuciła nie sprawdzając, co to znaczy w praktyce. A znaczy ni mniej ni więcej, wyrównanie cen usług mobilnych w Europie. Zostawmy na razie problemy polskich operatorów, bo to nie oni są najbardziej zagrożeni.

Działająca zgodnie z bazową koncepcją Komisji zasada roam-like-at-home oznacza, że mieszkaniec niemieckiego Locknitz, zamiast wejść do najbliższego salonu T-Mobile i kupić najtańszą taryfę za 36 euro miesięcznie, wsiada do autobusu, jedzie 25 min do Szczecina, wchodzi do salonu... a niech tam!... także T-Mobile i kupuje sobie znacznie korzystniejszy pakiet za 15 euro miesięcznie. Wraca do domu i usługa działa mu w roamingu.

Pewnie nikt by nawet nie musiał nigdzie jeździć, bo operatorzy z Polski, Węgier, Rumunii i Bułgarii sami zaoraliby zachodnioeuropejski rynek mobilny swoją ofertą. Operatorzy z Europy Zachodniej nie wytrzymaliby presji, bo swoim pracownikom muszą płacić 3, 4, 5... razy więcej, niż wschodnioeuropejscy konkurenci. W pięć lat z 200 operatorów w Europie zostałoby pięciu (czyli poniekąd to, co marzy się Komisji). Więcej nie zbudowałoby skali działania, który by wytrzymał taki spadek cen. Dla zachodnioeuropejskiego rynku byłoby to coś na kształt trzęsienia ziemi połączonego z tsunami. Dlatego operatorzy zachodnioeuropejscy w pocie czoła szukają sposobu na katastrofę. Stąd pomysły na czasowe ograniczenie zasady roam-like-at-home, czy restrykcyjne zasady fair usage policy. Tylko wszyscy wątpią, czy to będzie działało.

Problem operatorów polskich opisywaliśmy wielokrotnie: bez obniżenia hurtowych stawek roamingowych grozi im dopłacanie do interesu, jeżeli abonenci będą wyjeżdżali do „drogich” krajów, a rozliczani będą po detalicznych stawkach krajowych – niższych, niż roamingowy hurt.

Powyższa sytuacja zdaje się bez wyjścia. Albo trzeba narazić na straty operatorów wschodnioeuropejskich, żeby uratować rynek Europy Zachodniej, albo trzeba zniszczyć rynek zachodnioeuropejski, żeby dopasować stawki do siły nabywczej konsumentów w Europie Wschodniej. Na żadne z tych rozwiązań nie zgodzą się operatorzy, ani rządy krajów, w których oni działają. Oczywiście, jeżeli chcieć wcielać czystą zasadę roam-like-at-home.

Jako konsument przyznaję, że jestem wielkim zwolennikiem regulacji roamingowej, bo sam odczuwam jej błogosławione skutki. Jako obserwator rynku mam jednak wrażenie, że Komisja zrobiła kilka odważnych i pozytywnych kroków, ale dziś stoi nad przepaścią. I dziś szykuje się by zrobić o jeden krok za dużo.