REKLAMA

Roaming w interpretacji przedszkolaka

Klienci cieszą się z roam-like-at-home, jak dzieci. Operatorzy trochę mniej się cieszą. Fascynujące będą gierki w trójkącie: politycy – regulatorzy – MNO przed kolejnymi wakacjami. Zwłaszcza, że publiczny przekaz całej sprawy jest prosty, jak konstrukcja cepa, podczas gdy rzeczywistość jest złożona, jak... świeże pranie.

Publiczne rozumienie sprawy nowych zasad romingowych mam sposobność wymacać, komentując sprawę dla mediów ogólnoinformacyjnych. Ich percepcja jest proste. Tak samo, jak rozumienie klientów. Przed wakacjami usłyszeli, że właściwie to roaming „będzie za darmo”. Oczywiście, po krótkiej dyskusji każdy się godzi, że nie zupełnie „za darmo”, bo przecież wszyscy płacimy rachunki, albo zasilamy konto pre-paid. Nie zmienia to faktu, że każdy kto próbuje się przeciwstawić nowej roamingowej szczęśliwości jest odsądzany od czci i wiary.

Na marginesie muszę dodać, że jako klient też jestem bardzo szczęśliwy z nowym roamingiem. Żadnych dodatkowych pakietów, żadnego szukania hotspota, żadnych hokus-pokus by przyoszczędzić na transmisji. Bez oporów można korzystać ze wszystkich ułatwiających za granicą życie mobilnych aplikacji. Nawet kilka raz (bez dawnych obaw) odpaliłem coś na YouTube’ie. No raj na ziemi! Jeżeli to by się zmieniło, to jako klient będę smutny.

Mogę zrozumieć, dlaczego na klientów sieci komórkowych w Polsce padł blady strach na wieść, że już dziesięciu operatorów komórkowych złożyło wnioski o „dopłaty” do roamingowych stawek. Nikt poza branżą (a i tu nie każdy) nie rozumie dokładnie roamingu i ostatniej roamingowej regulacji. I nie dziwota, bo ją postawiono na głowie, próbując godzić ustandaryzowane dobro klienta z niestandardowymi a nieubłaganymi prawami rynku. W warstwie komunikacyjnej nikt tych zawiłości nie próbuje przybliżyć, trzepiąc tylko w te i wewte najprostsze hasło: roaming za darmo. Jak więc ktoś występuje o „dopłaty”, to w rozumieniu klienta musi podnieść ceny. Więc roaming już nie będzie „za darmo”! Ja bym uspokoił. Jeżeli przyjąć, że dzisiaj jest „za darmo”, to taki pozostanie.

Z tego co słyszę, koszty tegorocznego roamingu zabolały polskie sieci komórkowe. Ma się rozumieć nie z powodu głosu i SMS, ale z powodu kilkunastokrotnego wzrostu wolumenu mobilnej transmisji danych. W pieniądzu mowa o naprawdę poważnych kwotach. Złośliwi twierdzą, że w tym się kryje tajemnica nagłej otwartości Orange na współpracę z Playem – skądeś trzeba wytrzasnąć pieniądze na zasypanie roamingowej luki.

Czy to oznacza, że wszyscy wcześniej czy później wystąpią do UKE o „dopłaty” do roamingu i podniosą ceny? Na pierwsze pytanie intuicyjnie odpowiedziałbym: być może. Na drugie: nie sądzę.

Romingowy deficyt, chociaż bolesny, nie spowoduje bankructwa żadnej z sieci. Chciałoby się go obniżyć, ale czy konkurencja na to pozwoli? Czy regulator nie będzie suszył głowy? Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że raz zdobytego taniego roamingu klienci nie oddadzą. Tak samo, jak nie oddali taryf nielimitowanych. Dopóki któryś operator będzie potrafił przekonać klientów, że u niego roaming jest „za darmo”, dopóty roaming będzie „za darmo” u wszystkich. „Za darmo” czyli realnie z pakietami mobilnej transmisji liczonej już nie w dziesiątkach, ale w setkach megabajtów, lub w gigabajtach. Po wdrożeniu dopłat, być może trochę niższymi, niż obecnie. Ale tak by nadal bez oporów korzystać za granicą ze wszystkich ułatwiających życie aplikacji mobilnych, a czasem odpalić coś na YouTube’ie.

Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.

Postaw kawę autorowi