REKLAMA

Jaki morał z tej bajki?

Milmex jest przykładem przedsięwzięcia, w którym chęć sprzedaży całego biznesu przeważa nad operacyjną logiką. Choć inwestorzy nie są zbyt mądrzy i bardzo chcą zarobić, to jednak w pewnym momencie widzą, że kupili dychawiczną szkapę, która za nic nie chce się stać śmigłym angloarabem. Oszukali się już na niejednym przedsiębiorcy, który sprzedał im piękną bajkę, by upuścić im trochę złotówek. W pewnym momencie trudno już trzymać oczy "szeroko zamknięte". Niektórzy wstawiają kit zręcznie, inni trochę mniej. Milmex jest tym drugim przykładem. Cała historia mówi przy tym wiele o efektywności budowania sieci na unijnych dotacjach.

Miałem okazję rozmawiać z przedstawicielem Milmeksu - pomińmy nazwisko - jeszcze w 2011 r. Od początku byłem sceptyczny, bo sama ta osoba - z różnych powodów - nie budziła we mnie wielkiej ufności. Kiedy jeszcze usłyszałem - podkreślam: trzy lata temu - że częstotliwości Milmeksu to się w przyszłości świetnie będą nadawały pod LTE, to od razu zapaliła mi się w głowie czerwona lampka: “Ocho, już szukamy finansowania, albo kupca”. Ot, zboczenie zawodowe i lata doświadczeń.

Inwestycje Milmeksu miały zostać oparte na unijnych dotacjach i zewnętrznym finansowaniu. W rok Milmeks chciał mięć na WiMAX dwa razy więcej klientów, niż Netia w pięć lat. Cuda miała zdziałać współpraca z samorządami. Słuchałem więc grzecznie, co mi się mówi, potem przemyślałem i napisałem swoje. Same fakty i plany. Gdzie to było możliwe starałem się je zderzyć je z rzeczywistością. I czekałem, co będzie dalej. W 2012 r. zdawało się nawet, że coś się dzieje, bo pojawiły się usługi. Czekałem dalej, bo wciąż trudno było z perspektywy Warszawy przesądzić, ze to będzie klęska (zresztą na Milmeksie świat się nie kończy). Czekałem. Co się stało - każdy koń widzi.

Jak zwykle w tego typu sprawach, gdzie zaciągnięto sporo długu, zaczyna się mydlenie oczu wierzycielom. I obietnice ratunku, jakie ma przynieść tajemniczy zamaskowany bohater. W tym wypadku pochodzący z Ziemi Świętej. Bo na karku już siedzą posiadacze obligacji i Alior Bank, a zaraz wlezie też WWPE, UKE, PARP i włodarze regionalnych programów operacyjnych. Jedyne, co pozostaje zarządowi Milmeksu, to wyłączyć komórki.

Ich słodką tajemnicą Milmeksu pozostanie, czy od początku z pełną premedytacją robili wszystkich w bambuko (“My tu, Maniuś, zbudujemy, a potem wszystko galanto op…..limy frajerom za dobrą kasę”) i rolowanie długu w nieskończoność, czy jednak liczyli choćby na dodatnie przepływy operacyjne ze sprzedaży usług. W projektach konkursowych RPO deklarowali jednak takie wskaźniki dystrybucji usług, że jedyne co potem mogli zrobić, to rozdawać internet za darmo (prawie za darmo, bo terminal trzeba było już jakoś sfinansować). Albo więc nie wiedzieli nic o rynku, na jakim chcą działać, albo na zimno “pompowali” wskaźniki ponad miarę, żeby uzyskać więcej punktów i zdobyć upragnioną kasę.

Poza bezwstydem właścicieli Milmeksu widać też poziom wiedzy i kontroli nad projektami ze strony instytucji powołanych do rozdziału i kontroli publicznych funduszy. Oraz wszystkie grzechy pierwotne dotacji poczynając od źle zdefiniowanych “białych plam” i oceny popytu, która czyni fetysz ze wskaźnika sprzedanych usług.

Ciekawe, jak to się wszystko skończy oraz czy stosowne organy zdążą wysnuć z tego stosowne wnioski, programując finansowanie budowy sieci na kolejne sześć lat. Niech z tej wpadki będzie chociaż jakaś nauka.