Gdzie internet w piramidzie Maslowa?

Nawet nie stagnacja, ale głęboka recesja gospodarcza co najmniej w II kwartale staje się pewnikiem. Nie ma wątpliwości, że cały rynek będzie długie miesiące lizał rany, ale już dzisiaj widać, że niektórzy są w sytuacji krytycznej, a inni we względnie nienajgorszej. Jak mocno poobijana wyjdzie z zapaści branża telekomunikacyjna?

Geneza i skala aktualnego kryzysu jest tak nietypowa, że wszelkie prognozy i przewidywania obarczone są wielki marginesem błędu. Za naszej pamięci nie było tak groźnej i powszechnej epidemii, jak COVID-19. Pandemia grypy hiszpanki miała miejsce w zupełnie innej rzeczywistości społecznej i ekonomicznej, więc o pouczające analogie trudno. Nikt do końca nie wie, jak długo potrwa aktualna fala zakażeń, jak w skali globalnej będzie niebezpieczna i jak długo, w jakich krajach będą obowiązywały paraliżujące życie publicznej i gospodarcze środki zapobiegawcze. Skoro nikt dokładnie nie może przewidzieć, to nie widzę przeszkód do kilku refleksji domorosłego ekonomisty jak ja (ale z pokorą przyjmę, gdy nad moją „analizą” pokiwa głową jakiś Leszek Balcerowicz).

Ja bieżącą sytuację rozumiem tak, że administracyjne wyłączenie znacznej części życia gospodarczego, najpierw, spowoduje falę upadłości wielu podmiotów gospodarczych. Część firm, w rozpaczliwej walce o przetrwanie, zacznie oszczędzać na czym się da, a więc na zatrudnieniu, inwestycjach i zakupach, co z kolei zrujnuje pracujące na ich rzecz podmioty. Wszystkie te czynniki wyślą na bruk setki tysięcy Polaków, którzy zaczną radykalnie oszczędzać na towarach i usługach, jeszcze bardziej pogrążając popyt na rynku. Jeszcze się tak jednak nie zdarzyło, aby całe społeczeństwo było na bezrobociu (zazwyczaj jest mniejszość), a nawet na bezrobociu nie da się zrezygnować ze wszystkiego. Czy można zrezygnować z internetu i komórki?

Odruchowa odpowiedź brzmi: nie da się! Jeżeli na mnie i na moją rodzinę przyjdzie kryska (myślę o zapaści gospodarczej, nie koronawirusie!), to raczej radykalnie przebudujemy model życia i spożycia, niż zrezygnujemy z netu. Dziecku od ust odbiorę, a łączności sobie odciąć nie dam!

Nie wiem, czy reszta społeczeństwa podobnie jak ja, niemniej komunikację powszechnie uważa się towar pierwszej potrzeby. Nie bez kozery na giełdzie firmy telekomunikacyjne uważane są za, może nie najbardziej rentowną, ale stabilną lokatę na trudne czasy. Coś jakby frank szwajcarski. No... może się trochę rozpędziłem...

Dosyć uspokajająco brzmi wczorajszy komunikat Orange Polska, w którym co prawda stwierdza się zapaść bieżącej sprzedaży nowych usług, ale główne ciosy dla przychodów spodziewane są z ograniczenia wpływów roamingowych, a poza tym ze sprzedaży sprzętu (a nie usług). To oczywiste, że fajna komóra, to zakup, które się odkłada na lepsze czasy, bo SIM można wcisnąć w coś nawet ze zbitą szybką i bez LTE, i nadal będzie spełniał podstawowe funkcje.

Ja bym jeszcze przewidywał ewentualny spadek sprzedaży droższych pakietów usług, zwłaszcza telewizyjnych, i kanałów premium. Netflix wydaje się pozycją równie pewną, co łącze internetowe i abonament komórkowy. Podstawowe usługi telekomunikacyjne, nawet jeżeli się nie plasują na samym parterze piramidy potrzeb Maslowa, to na pewno na 1. lub 2. piętrze.

Mimo wrodzonego optymizmu, nie mogę zapomnieć rozmowy sprzed kilku dni z bardzo doświadczonym menedżerem rynku telko (pozdrawiam!). Ten, dosyć zatroskany, zastanawiał się, czy głęboki kryzys i spadek stopy życiowej polskich rodzin nie skłonni istotnej rzeszy klientów do rezygnacji ze stacjonarnych łączy na rzecz pakietów mobilnego internetu za jaki, i tak płacą, w abonamentach komórkowych. Mnie ta obawa wydaje się na wyrost, ale nie lekceważyłbym całkiem takich obaw.

Podobnie, jak trudno mi zlekceważyć słowa Piotra Marciniaka, który w opublikowanej przez nas w tym tygodniu opinii przedstawił bardzo konkretne, aktualne, problemy przedsiębiorcy telekomunikacyjnego, wieszcząc bardzo wyboistą drogę dla części branży.

Oczywiście, nawet ja mam świadomość, że im bardzie operator zależy od rynku B2B i od projektów informatycznych, a mniej od podstawowych usług detalicznych, tym trudniejsza jego sytuacja, i że dla wielu firm to może się zakończyć utratą płynności i upadkiem.

I na koniec jeszcze jedna kwestia – ile potrwa kryzys? Mnie chodzi po głowie, że jeżeli jego pierwsze i jedyne imię brzmi koronawirus, to może nie będzie tak źle. Jak gospodarka gwałtownie się załamała, tak szybko stanie na nogi, bo nie doskwierały jej fundamentalne problemy, tylko ją... nagle odcięto od zasilania. Jeżeli tak, to może będzie lepiej, niż nam się wydaje, choć ma się rozumieć, że ekonomiczny reboot musi potrwać z kilkanaście miesięcy. Gorzej, jeżeli koronawirus nakłada się na inne problemy, które przecież jeszcze przed epidemią spowolniły wzrost gospodarczy w wielu krajach, w tym Polsce, a epidemia tylko nam skatalizuje wielopłaszczyznowy i wieloletni kryzys. Wtedy głodno i chłodno zrobi się i przedsiębiorcom telekomunikacyjnym, i dziennikarzom.

Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.

Postaw kawę autorowi