Niełatwo zasypać internetową przepaść

Mobilny internet, to najczęstszy sposób dostępu do sieci na świecie. W Afryce dostęp do łącza stałego ma mniej niż jeden na 100 mieszkańców.
 Źródło: ITU
Skupiska bez sieci

Liczba 3,9 mld osób bez dostępu do sieci, wydaje się duża, ale skupia się w kilku regionach świata. Co ciekawe, np. USA mieszczą się w dwudziestce krajów, gdzie liczba ludności offline jest najwyższa. Największa gospodarka świata jest na 15. miejscu tego niechlubnego rankingu. W tej dwudziestce grupuje się około 75 proc. światowej populacji odciętej od sieci. Tylko w trzech państwach na czele tej listy – Indiach, Indonezji i Chinach – mieszka 46 proc. z osób pozbawionych dostępu. Dodając Pakistan, Bangladesz i Nigerię, liczba wzrasta do 55 proc.

Z drugiej strony Chiny i Indie, to dwa kraje,  w których – nominalnie – jest najwięcej internautów. Indie, z liczbą 277 mln osób korzystających z sieci, niedawno wyprzedziły USA.

Futurystyczne wizje Google'a i Facebooka

To, że ponad połowa ludności świata jest ciągle poza zasięgiem internetu, jest zmartwieniem dla internetowych gigantów, jak Google, czy Facebook.  Firmy te ogłaszały w przeszłości różne inicjatywy, by ten stan rzeczy zmienić. Na przykład Facebook nawiązał partnerstwo z Eutelsatem, by zapewnić w Afryce internet satelitarny. Niestety,  we wrześniu ubiegłego roku w trakcie próby wystrzelenia na orbitę doszło do zniszczenia satelity Facebooka, która miała służyć do tego celu.

Mark Zuckerberg, założyciel serwisu, zapewniał wówczas, że będzie kontynuował dzieło w inny sposób.

– Będąc tu w Afryce, jestem głęboko zawiedziony wiadomością, że porażka startu rakiety SpaceX spowodowała zniszczenie naszego satelity. Na szczęście rozwinęliśmy inne technologie, takie jak Aquila, która równie efektywnie może łączyć ludzi. Jesteśmy zdeterminowani, by kontynuować naszą misję zapewniania łączności na całym świecie i będziemy ją realizować, dopóki każdy na świecie nie będzie mógł korzystać z możliwości, które miał zapewnić nasz satelita – pisał na Facebooku.

Aquila, to słynny projekt dostarczania internetu z sieci dronów. Jednak podczas pierwszego lotu testowego w czerwcu ub.r. dron telekomunikacyjny został uszkodzony, co Facebook zresztą przez wiele tygodni trzymał w tajemnicy. To tylko pokazuje, że dostęp do internetu przez drony, samoloty i balony, wydaje się efektowny, ale jest też bardzo ryzykowny i bardzo dużo kosztuje.

Potwierdza to przykład Google, który miał równie efektowne plany, ale na początku tego roku ogłosił, że zamka projekt Titan, który zakładał budowę napędzanych energią słoneczną dronów telekomunikacyjnych. Wcześniej Google przekonywał, że zasilany energią słoneczną, autonomiczny dron, który może unosić się przez tygodnie albo nawet miesiące, dostarczy szybki internet wszędzie tam, gdzie wcześniej go nie było. Google jednak nie rezygnuje. Po fiasku projektu Titan zamierza się skupić na projekcie Loon, czyli wykorzystaniu balonów telekomunikaycjnych.

Warto też przypomnieć klęskę inicjatywy Internet.org (powołanej przez  twórcę Facebooka) w Indiach, która dwa lata temu zaczęła zapewnia bezpłatny internet wykluczonym cyfrowo. Bezpłatny internet ograniczony do Facebooka i serwisów hinduskich partnerów amerykańskiego koncernu. To nie spodobało się ani Hindusom, ani tamtejszemu regulatorowi rynku, którzy nazwali takie praktyki „neokolonializmem”.

Pokładanie nadziei, że problem dostępu do internetu w najbiedniejszych krajach świata rozwiążą wielkie koncerny, może skończyć się dużym zawodem. Nic nie zastąpi inicjatywy przedsiębiorców telekomunikacyjnych, wspieranych instytucjonalnie, a gdzie to konieczne także finansowo, przez państwo. I to nie tylko w krajach trzeciego świata.