
Edycja i lektura naszego ostatniego dodatku tematycznego nieuchronnie musiała wywołać we mnie kolejną falę refleksji na temat dostawców wysokiego ryzyka. Kto się powinien obawiać znowelizowanej ustawy o KSC i czy to na pewno Huawei?
W dodatku (do którego lektury gorąco zachęcam) opublikowaliśmy m.in. wywiad z Marcinem Wysockim, zastępcą dyrektora departamentu cyberbezpieczeństwa w MC, który obecni pełni rolę adwokata nowelizacji KSC. Argumenty znamy. Jak kto chce, to może (po raz setny) z nimi polemizować lub je pochwalić. Ja nie chcę, poza jednym, w sumie pobocznym wątkiem.
Bardzo mnie denerwuje slogan „cyfrowej zdrady”, ukuty przez ministra Gawkowskiego, a w wywiadzie powtórzony przez dyrektora Wysockiego. Denerwuje mnie, bo kategoryczność sformułowania zamyka dyskusję, a według mnie w demokratycznym państwie prawa obywatele mają prawo dyskutować o wszystkim ‒ bez względu na intencje. Rozumiem, że z przyczyn praktycznych MC chciałoby (tę akurat) dyskusję wygasić, ale nie ma do tego tytułu. Pryncypia są inne. Ale w sumie to ja o czym innym chciałem…
Temat KSC jest bardzo trudny, bo wielowątkowy i wielopłaszczyznowy. Nigdy nie dogada się ktoś, kto za nadrzędne uważa szeroko pojęte strategiczne bezpieczeństwo całego państwa z kimś, kto reprezentuje przedsiębiorcę, obawiającego się, że jedna decyzja administracyjna wywali go z biznesu. Część interesariuszy KSC stara się o skuteczne narzędzia do ochrony polskiej cybersfery przed bynajmniej nie wydumanymi zagrożeniami. Inni chcą elastycznego środka do realizowania polityki międzynarodowej. Najbardziej aktywnych wreszcie mało obchodzi jedno i drugie, bo tak naprawdę interesuje ich tylko, jaka literalnie będzie treść nowelizacji. Dyskusja jest więc jak nadawanie na różnych falach. Ale wszyscy możemy się mylić, jakie realnie będą reperkusje instytucji DWR.
Świat zmienia się na naszych oczach, a strategiczne sojusze odwracają. Konflikty toczy się za pomocą rakiet, ale także za pomocą taryf celnych oraz embarga na technologie. To powoli wchodzi do bieżącego instrumentarium działań politycznych. Kiedy rozpoczęły się prace nad KSC, wszystkim nam się wydawało, że instytucja DWR wymierzona jest przede wszystkim w Huawei. Na poziomie czysto politycznym lawirowano więc, co by tu zrobić, by dać Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek, czyli rzucić na stół regulację, której chcą od nas USA, ale się z nią nie spieszyć, by nie zrazić Chin.
Dzisiaj jesteśmy jednak w sytuacji, kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych wprost atakuje Unię Europejską i kompulsywnie produkuje coraz to nowe taryfy celne. Bardzo szybko pojawiła się sugestia, że odwetem może być tzw. podatek cyfrowy wymierzony w amerykańskie Big Techy. Te mają coraz gorsze notowania w Europie, bo nie tylko od dekad zawstydzają naszą własną, europejską indolencję w obszarze cyfrowym, ale teraz jeszcze na wyścigi podlizują się administracji Donalda Trumpa. Co jeżeli wojna handlowa USA ‒ UE rozgorzeje na dobre? Stawiam, że kolejnym krokiem będzie ograniczenie możliwości korzystania z amerykańskich platform cloudowych. A potem?
W uszach mam niedawną rozmowę ze spokrewnionym specjalistą IT, który opowiadał mi o rosnącej (przynajmniej w jego bańce zawodowej) niechęci do jednego z czołowych dostawców technologii. Oczywiście amerykańskiego dostawcy. Jego produkt jest topowy, ale dostawca praktycznie zmonopolizował rynek enterprise, więc zachowuje się jak monopolista. Rozmawialiśmy sobie, że klient biznesowy jest praktyczny, a menedżer IT w korporacji nie może sobie pozwolić na ryzyko eksperymentów z alternatywnymi narzędziami. W tym segmencie monopolista swobodnie może sobie rumakować. W segmencie public jednak prędzej może się pojawić spektakularny (politycznie motywowany) pomysł wyeliminowania prominentnego dostawcy technologii i zastąpienia go konkurencyjnym produktem.
Jeżeli będzie trzeba jeszcze dopiec prezydentowi kraju pochodzenia tego dostawcy, to można nawet wydać decyzję DWR… Na zupełnie kogo innego, niż się ktokolwiek pierwotnie spodziewał.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.