REKLAMA

OpenRAN biały i czerwony

Bezsprzecznie należy wspierać budowę krajowych kompetencji technicznych oraz promować elastyczne i otwarte na konkurencję ekosystemy. Warto jednak patrzeć przekrojowo i nie ulegać prostym sloganom.

Koncepcja OpenRAN wywołuje wiele emocji, podważając wypracowany w ciągu długich lat model dostarczania infrastruktury aktywnej. Nie chodzi tylko li o interesy wielkich dostawców sprzętu sieciowego. Także pośród CTO są zagorzali przeciwnicy nowych trendów.

– Minie jeszcze dużo czasu, zanim OpenRAN będzie w stanie zagwarantować jakość usług zbliżoną do systemów zamkniętych – powiedział mi kilka miesięcy temu wysokiej rangi telekomowy menedżer, z którego zdaniem nie sposób mi się nie liczyć.

Z drugiej strony mamy żywe przykłady podmiotów, które na poważnie wchodzą w OpenRAN, inwestując konkretne miliony euro, jenów czy dolarów. Jasne, że zawsze mają backup w postaci sieci opartych na stabilnych rozwiązaniach zamkniętych. Wątpię, aby bez tego ktokolwiek pozwolił sobie na OpenRAN poza laboratorium. Każde rozwiązanie wymaga „wygrzania” i nie ma powodu sądzić, że z OpenRAN jest inaczej. Ktoś musi zaryzykować „wygrzewanie” we własnym środowisku, narażając się na związane z tym ryzyka. W zamian za to, jako pierwszy zgarnia premię z obniżenia kosztów budowy sieci, która to premia z czasem będzie maleć. OpenRAN bowiem powinien odegrać rolę rynkowego arbitrażu, który zmusi tradycyjnych dostawców do obniżki cen. Pod warunkiem, że będzie działać. Niekoniecznie idealnie. Wystarczająco dobrze.

OpenRAN i systemy zamknięte będą koegzystowały obok siebie przez długi czas – nie trzeba geniuszu dla takiego stwierdzenia. Zagadką jest tylko w jakim tempie i jaki udział może przypaść challengerowi. Że jest skazany na spektakularny sukces, to bym z góry nie przesądzał. Wystarczy jedna większa wtopa, po której – z ostrożności – najwięksi gracze przestaną wspierać koncepcję, co ją ugotuje lub zepchnie w niszę – na przykład sieci prywatnych.

Tymczasem prognozuję w zarządach firm wojnę o OpenRAN pomiędzy CFO, których KPI do rocznych premii oparte są na ograniczeniu CAPEX, a CTO, których premie zależą od KPI jakości sieci. I to jest chyba najbardziej zdrowa dyskusja, jaką można toczyć nad zaletami i wadami nowej koncepcji. Zdrowa, bo oparta na racjonalnych podstawach.

U nas (ale nie tylko u nas) dochodzi aspekt bezpieczeństwa i promocji lokalnej przedsiębiorczości. Jest oczywiste, że kłopoty Huawei oraz cyberwojenne stany lękowe na całym świecie radykalnie poprawiły koniunkturę nowych dostawców RAN. A zważmy, że mowa nie tylko o firmach małych i średnich, ale także o gigantach pokroju IBM. I że one wszystkie chętnie będą w swoim interesie rozgrywać dwie wspomniane wyżej przesłanki – czy realnie mają one sens, czy sensu nie mają. Warto pamiętać, że integracja i oprogramowanie przez nowych dostawców RAN to jedno, ale techniczne komponenty nadal będą pochodzić z kilku krajów – i to jest to drugie. Gros CAPEX na budowę sieci nadal będzie płynąć w kilka miejsc, choć faktycznie wysokomarżowe usługi związane z budową sieci może się wreszcie rozproszą trochę poza tylko Sztokholm, Helsinki, Shenzhen.

Z cyberpatriotycznymi argumentami – które częściowo podzielam (mniej „cyber”, bardziej „patrio”) – mam ten problem, że… brak pewności, czy ich użytkownicy… w istocie także je podzielają. Jeżeli na fali cyberpatriotycznego entuzjazmu zdolny integrator zbuduje biznes, uszczknie kawałek rynku RAN, a za 10 lat sprzeda firmę Ericssonowi czy Huawei, to brawo dla jego przedsiębiorczości. Ale ja poczuję się trochę wystrychnięty na dudka. W rozwoju technologii wolę pozostać przy jakości, efektywności i kosztach. Orła białego pozostawiam do innych dyskusji.

Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.

Postaw kawę autorowi