Robin Hood – faceci z kablami

To naiwny pogląd, że właścicielom biurowców zależy na zadowolonych najemcach. Dla nich liczy się stan konta na koniec miesiąca i jeśli pojawi się „operator budynkowy”, który obieca złote góry za leżące kable, to decyzja jest szybka. Ten zaś potem, będąc faktycznie monopolistą, narzuca haracz telekomunikacyjny innym dostawcom. Firmy, które działają w takim modelu w branży określa się niecenzuralnymi epitetami, ale obecny stan prawny i niemrawość regulatora im sprzyja [pisze Piotr Szałamacha w dyskusji, czy megaustwa powinna regulować dostęp do biurowców i galerii handlowych].

W jednej z moich ulubionych scen filmu „Robin Hood – faceci w rajtuzach”, na pytanie dotyczące cennika usług balwierza: „Obrzezanie – a co to jest? – ów zapytany szczerze odparł: „A to bardzo modne – podoba się kobietom”. W reakcji usłyszał: „To poproszę dwa razy”.

I podobną mam konstatację po lekturze tekstu mec. Roberta Pawłowskiego Biurowce należy wyjąć spod regulacji megaustawy”  – powinniśmy mieć jedną megaustawę (może to być nawet ekstraustawa), ale podwójnie efektywnie wprowadzoną w życie i jak najbardziej regulującą dostęp do biurowców, galerii handlowych, centrów logistycznych i tym podobnych obiektów.

Można teoretycznie się  zgodzić, że do uregulowania dostępu do budynków komercyjnych mogłyby wystarczyć obowiązujące przepisy i sprawny regulator. Mamy bowiem obecną megaustawę, Kodeks Cywilny, Prawo telekomunikacyjne czy, w ostateczności, Prawo budowlane. Gdyby proces egzekwowania tych wszystkich przepisów nie trwał średnio 1,5 roku, to zapewne nie byłoby konieczności zaprzątania posłom  głowy w roku wyborczym tak mało istotną sprawą jak nowelizacja megaustawy telekomunikacyjnej.

W dodatku, po drugiej stronie mamy wytrawnych graczy z reprezentującymi ich prawnikami. Oni wiedzą doskonale, że regulator nie pali się do rozwiązywania tego typu sporów.  Jako niewielki regionalny operator mamy ich otwartych obecnie pięć.

Osobiście do ciekawszych przypadków zaliczam postępowanie sprzed kilku lat dotyczące jednego z biurowców w śródmieściu stolicy Kraju Podziemnej Pomarańczy [Poznania – przyp. red.], gdzie wdaliśmy się w spór z administracją o cenę skrętki kat.5, którą chcieliśmy ułożyć między dwoma piętrami w budynku z oczekiwaną opłatą przez właściciela w wysokości całych 50 zł miesięcznie. Kwota sporu była nikła, ale jego przedmiot potraktowaliśmy ambicjonalnie, wierząc ślepo w Temidę. UKE sprawę procedował długie miesiące, z regularnością faz księżyca przysyłając nam co kwartał zawiadomienie o przedłużeniu postępowania „ze względu na skomplikowany charakter sprawy”. Kiedy już obie strony się zmęczyły i doszły do porozumienia na racjonalnych warunkach, regulator poinformował nas, że przyjmuje informacje o zaniechaniu sporu. Ot, można odhaczyć w statystykach kolejny rozwiązany problem z dostępem.

Podciąganie i kwalifikowanie przez mec. Pawłowskiego najemców jako abonentów wygląda na złą drogę. Idąc tym tropem, właściciele/administratorzy tych obiektów powinni się chyba zarejestrować jako przedsiębiorcy telekomunikacyjni. Ciekawe, ilu z nich miałoby zadowolone miny „klepiąc”  w marcu każdego roku kolejną wersję raportu SIIS do UKE. Chyba nie tędy droga.

Pan mecenas stwierdził również, że temat powinien zostać „załatwiony” przez  niewidzialną ręką rynku i to właściciele obiektów powinni dokładać starań do tego, aby mieć zadowolonych klientów. Ja obecną sytuację określiłbym „działaniem widzialnej maczugi rynku”, którą po głowie dostają ci z operatorów, którzy ośmielą się na próby wejścia do takiego obiektu ze swoją infrastrukturą.

Przykład sprzed kilku dni. Zwrócił się do nas z zapytaniem o oferowane usługi najemca powierzchni biurowej w jednym z  centrów biurowych, gdzie od dawna jesteśmy ze swoją infrastrukturą. Zapytanie – oferta – akceptacja. Wydawać by się mogło nic prostszego. Otóż nie. Administrator obiektu zażądał za pośrednictwem „operatora budynkowego” stawki za interconnect optyczny (całe 327 mb jednego włókna optycznego) dwukrotności naszej opłaty za usługę. Najemca się wściekł, bo jednocześnie dostał od „operatora budynkowego” ofertę nie do odrzucenia w wysokości identycznej jak nasza (plus interconnect). Biedak dowiedział się w ten sposób, ile wynosi haracz telekomunikacyjny. W tym przypadku zagraliśmy ambicjonalnie i, widząc zaangażowanie najemcy w spór z administracją, daliśmy ekstrarabat.

Powyższy przykład wywraca do góry nogami naiwny pogląd, że właścicielom biurowców zależy na zadowolonych najemcach. Liczy się stan konta na koniec miesiąca  i jeśli pojawi się „operator budynkowy”, który obieca złote góry za leżące kable, to decyzja jest szybka. Firm, które działają w taki sposób w całym kraju jest co najmniej kilka i są dobrze znane w telekomunikacyjnym światku. Co ciekawe, w branży prawie zawsze chrzci się ich charakterystycznymi epitetami.

Mec. Pawłowski powołuje się także  na kwestie bezpieczeństwa i związane z tym koszty – wszak specjaliści z tej dziedziny są w obecnie w cenie. Zastanawia mnie jednak dlaczego podobnego podejścia nie wykazują właściciele/administratorzy tych obiektów w kontaktach z dostawcami mediów, takich jak: gaz, woda, kanalizacja sanitarna czy energia elektryczna. Pewnie dzieje się tak dlatego, że do wyboru mają z reguły jednego dostawcę (no może z wyjątkiem prądu, gdzie oprócz operatora dystrybucji, trzeba sobie wybrać sprzedawcę – tych jednak zbyt wielu  po noworocznym rollercosterze z prądem nie zostało). I nie wpadnie do głowy takim podmiotom żądać od PGNiG  opłaty za wykorzystanie gazociągów wewnętrznych, albo od Aquanetu (poznański dostawca wody i kanalizacji sanitarnej) opłat za wykorzystanie rurek doprowadzających wodę w najdalszy nawet zakątek swojego obiektu.

A w przypadku telekomunikacji? To zupełnie co innego. Tutaj mamy jeszcze względnie wolny rynek. Operatorów mogących i chcących świadczyć szerokie spektrum usług ICT jest wielu.

A argument kosztów realizacji dostępu telekomunikacyjnego w budynkach komercyjnych? Czy zgodnie z prawem budowlanym budynki nie powinny aby być wyposażone w kompletną instalację telekomunikacyjną, neutralną technologicznie?  Swego czasu miałem okazję być przy odbiorze takiego budynku, gdzie kontrolujący – gdy  doszedł do sekcji „telekomunikacja” w protokole kontroli – stwierdził rozbrajająco: JEST.

I rzeczywiście, była głowica z dwoma parami miedzianymi zestawionymi w czasie budowy przez pomarańczowego operatora, a  instalacji budynkowej brakowało. Mimo to budynek przeszedł odbiory i chwilę później dostaliśmy ofertę okablowania go „na wyłączność” za kilkaset tysięcy złotych z „gwarantowanym prawem na wyłączność”. A wystarczyłoby egzekwować prawo i nie byłoby całego bigosu.

A jaka będzie przyszłość? Tu pozwolę sobie trochę powróżyć. Kiedy już tweetujący władca zza wielkiej kałuży dogada się z władcą zza wielkiego muru i do gry w dostawie sprzętu wrócą producenci, którzy teraz nagle stali się „be” (przez ostatnie 10 lat byli bezpieczni i w ogóle cacy), to jeśli będą akurat mieli moce wytwórcze i powstaną w końcu sieci 5 i więcej G, to nagle właściciele/administratorzy takich obiektów, gdzie panują bandyckie „zasady” zostaną z niczym. Bo przecież do 10 POS-ów w sklepie w galerii handlowej wystarczy choćby LTE , a i od biedy, przy planowanej specyfikacji sieci 5G, da się na tym uruchomić monitoring wizyjny obiektu.

Może trochę gorzej będzie w przypadku najemców z branży ICT, bo ci bez symetrycznych linków 10 i więcej Gb/s na świat do pracy się nie zabiorą. I może wtedy do głów właścicieli i zarządców dotrze ta prosta prawda, że ich najemca potrzebuje sprawnej, szybko uruchomionej i konkurencyjnej cenowo usługi telekomunikacyjnej. Tak jak prądu, wody, kanalizacji i gazu.

Autor jest prezesem wielkopolskiego dostawcy rozwiązań internetowych Horyzont Technologie Internetowe (grupa Vectra).