Nasze kochane ministerstwo i nasz kochany minister

Stało się! Wróci samodzielny resort cyfryzacji. Co prawda „za pięć dwunasta” wyborów parlamentarnych, więc wiadomo co będzie priorytetem. Jest jednak nadzieja, że na marginesie kluczowej sprawy utrzymania władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, toczyć się będzie zwykła administracyjna, jakże potrzebna, robota.

Dwa lata skompromitowały eksperyment, jakim było włączenie cyfryzacji do kancelarii premiera. Operacja, która dzięki powadze premiera miała umocnić resort, spowodowała raczej zepchnięcie go na ostatnie miejsce priorytetów KPRM. Trudno się dziwić rezygnacji Marka Zagórskiego z funkcji p.o. ministra cyfryzacji, i trudno nie dostrzec ożywienia w interesie po powołaniu na to stanowisko Janusza Cieszyńskiego. Co prawda dla telekomunikacji z tego ożywienia dużo nie wynikło. Swoją opinię na temat dokonań dotychczasowego p.o. ministra już wyrażałem i nie mam nic do dodania. Uważam je za nieświetne. Czy (ewidentny) awans i odwojowanie własnego resortu będzie furtką do sukcesów? Nie wiem. Czasu na wykazanie się zostało niewiele, bo co będzie po jesiennych wyborach jest wielką niewiadomą.

Tak czy inaczej znowu będziemy mieć własnego konstytucyjnego ministra. Wciąż zakumplowanego z premierem. Ergo: minister będzie miał i własny folwark, i patrona niezbędnego do politycznej walki w coraz bardziej skłóconym obozie rządzącym. To z pewnością więcej, niż miała Anna Streżyńska i Marek Zagórski (poprzednich ministrów cyfryzacji przez litość nie będę wspominał). Czy to wystarczy do osiągnięcia sukcesów? Resorty siłowe więcej niż rok wstrzymywały nowelizację ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa, a tym samym aukcję 5G. Dobrze ustosunkowany p.o. ministra gucio mógł z tym zrobić. Aukcja wreszcie ruszyła (oby się skończyła), ale KSC stoi, gdzie była. Prawo Komunikacji Elektronicznej zaś stało się przedmiotem politycznej przepychanki w materii, z którą ta ustawa genetycznie nie ma nic wspólnego.

Nie mam żadnych powodów, by nie wierzyć w ambicje i dobrą wolę Janusza Cieszyńskiego. Oby wyniesienie dopomogło mu w realizacji dobrych projektów dla cyfryzacji i dla telekomunikacji. Choćby do ostatecznego przepchnięcie PKE, dopilnowanie finalizacji aukcji i rozpoczęcia publicznych programów budowy sieci.

Obawiam się co prawda, że uwagę ministra będą miały głównie te sprawy, które dopomogą rządzącemu obozowi w wyborach. I to nie jest żaden osobisty przytyk. Po prostu jestem przekonany, że takie są dzisiaj oczekiwania wobec każdego członka rządu, i żaden tego nie uniknie. W telekomunikacji zaś „politycznego złota” za dużo nie ma. Ot, może KPO i FERC, dzięki którym „szerokopasmowy internet zapewnimy każdemu Polakowi i każdej Polce, pod warunkiem, że utrzymamy władzę, bo tamci… wiadomo… wszystko spaprzą…”. Zakładając nawet, że oba te programy się dopną (bo coś głucho o nich ostatnio), to przed jesienią nie da się zrobić nic więcej, jak przeprowadzić pierwsze konkursy i z wielką pompą podpisać umowy o dofinansowanie. Efekty jednak będą nie wcześniej niż za 2-3 lata.

Stawiam więc na aktywność nowego ministra w innych obszarach. Na szczęście jest jeszcze departament telekomunikacji, któremu w nowych warunkach może będzie się łatwiej pracować.

Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.

Postaw kawę autorowi