REKLAMA

Regulacyjno-deregulacyjny dylemat

Zagrały surmy bojowe. Zanosi się na deregulacyjną wojenkę, jakiej dawno już nie mieliśmy. Nie żeby miały wrócić złote lata 2007-2008, ale widać jakiś blady ich refleks. Projekt deregulacji 76 lokalnych rynków szerokopasmowych budzi dawno nie widziane emocje. Jak zawsze chodzi o pieniądze, i jak zawsze stawiam pytanie, gdzie jest dobro całego rynku?

Regulacje, to więcej pieniędzy dla jednego gracza, a mniej dla drugiego. Stanowiska operatorów i ich "harcowników" są podporządkowane kwartalnym wynikom, a nie – choćby średnioterminowemu - dobru rynku. Tak było, tak jest i będzie, jak lato następuje po wiośnie. Opinie, jakie wczoraj opublikowało UKE trzeba więc czytać między wierszami.

Jest taka klatka w warszawskim "mrówkowcu", do której już się wielokrotnie odwoływałem, bo mieszkają tam moi rodzice. Na tej klatce zaś okablowanie zasiedziałego, sieci dwóch kablówek (do 2011 r. - trzech kablówek) i jednego małego ISP. U mnie trochę gorzej: zasiedziały plus jedna kablówka, ale niebawem będzie trzecia kablówka. Znam też blok na Pradze Południe, gdzie - dziwne, ale prawdziwe - jest sieć tylko zasiedziałego. Za to moi przyjaciele w Wilanowie skazani są na "wiodącego operatora kablowego". Natomiast na mojej wsi, wyłącznie lokalny ISP po radiu.

Ograniczam się do swoich doświadczeń, ale już te mi wystarczają by stwierdzić, że sytuacja w kraju jest bardzo niejednolita. I uzasadnia lokalne regulacje. Jak bardzo się różni i jak głęboko można pofragmentować rynek, to już powinien wiedzieć regulator. Teoretycznie dysponuje danymi na poziomie poszczególnych bloków.

Dobrze by było, gdyby tę wiedzę wykorzystał i – w imię celu, pod którym mógłbym się nawet podpisać – nie zafundował części abonentów realnego monopolu. Bez możliwości zakupu choćby linii BSA od Netii, kiedy zasiedziały doprowadzi do pasji. Bo lepsza konkurencja usługowa niż żadna. Monopol jest zły, konkurencja usługowa nigdy nie była celem samym w sobie, a konkurencja infrastrukturalna na razie sprawdza się najlepiej (ciekawe, jak to się wszystko ułoży, jeżeli zaczną powstawać hurtowe sieci FTTH?).

Swoje stanowisko skwitowałbym tak: deregulacyjny eksperyment wydaje się ciekawy, jeżeli zostanie zrealizowany na podstawie dobrej metodyki, która jak najdokładniej określi stopień konkurencji na lokalnych rynkach. Jeżeli okaże się niedopracowany, to będzie go można doszlifować. Jeżeli zawiedzie, będzie go można odwrócić. Owszem ze szkodą dla graczy, ale celem regulatora powinno być dobro rynku, a nie kwartalne wyniki któregokolwiek z operatorów.