Roaming: po pandemii, po brexicie

Według specjalistów, ogólnie rzecz biorąc, na nieznaczne ruchy cenowe klienci nie są wrażliwi. Również operatorzy mogą w pewnych wypadkach zaakceptować niewielki wzrost cen hurtowych bez podnoszenia stawek detalicznych. Gdy jednak ceny hurtowe rosną radykalnie (kilkukrotnie), to wówczas innej drogi nie ma. W śrubowaniu cen detalicznych – przy niezmienionych warunkach hurtowych – są za to ograniczenia. Jeżeli operator istotnie podnosi ceny detaliczne, to podobnie mogą postąpić ze stawkami hurtowymi jego roamingowi partnerzy, by uszczknąć coś ze zwiększonej marży. Takie właśnie sygnały do europejskiego rynku puszczali w przededniu brexitu brytyjscy MNO. Zdaniem krajowych MNO, zaistniała obecnie sytuacja daje wreszcie szansę operatorom z krajów „wyjazdowych”, takich jak Polska, na choćby częściowe odzyskanie strat finansowych poniesionych na zasadzie RLAH. Wolumen ruchu generowany przez Polaków za granicą jest bowiem 5-6 razy wyższy od ruchu roamingowych gości w Polsce. Asymetria na tym rynku istnieje od zawsze i będzie istnieć w przyszłości.

W pierwszym roku funkcjonowania zasady RLAH straty polskich operatorów szacowano na ponad 300 mln zł (dzisiaj trudno się dowiedzieć, ile wynoszą). W związku z tymi stratami przez dwa lata wszyscy polscy MNO uzyskiwali od Urzędu Komunikacji Elektronicznej zgodę na stosowanie opłat wyrównawczych. W ubiegłym roku UKE zaczął odmawiać im tego prawa. Stawki hurtowe spadły i regulator przestał akceptować wyliczenia udowadniające straty. Dzisiaj zgody na opłaty wyrównawcze otrzymują w Polsce tylko MVNO.

Pora na „rękę rynku”

– RLAH jest bez wątpienia bardzo korzystnym rozwiązaniem dla klientów sieci mobilnych. Dobrze, że pojawiła się taka ustandaryzowana oferta. Co prawda pojawiłaby się także bez politycznych nacisków, siłami rynku, choć może nieco później. Wprowadzona jednak została administracyjnie, przy nierównym traktowaniu rynku detalicznego i hurtowego. Gdyby uregulowano sam hurt, oferty RLAH wcześniej czy później pojawiłyby się same z siebie – mówi Robert Kondraciuk. – Mechanizm dla sytuacji w Polsce był genetycznie wadliwy, czego dowodem były pozytywnie rozpatrywane przez UKE wnioski o dopłaty wyrównawcze. Proces ich uzyskiwania był skomplikowany i zajmował mnóstwo czasu zarówno operatorom, jak regulatorowi. Z perspektywy 8-9 proc. obywateli Unii Europejskiej – Polaków – trudno więc mówić o sukcesie RLAH, skoro usługa wymagała doliczenia opłat specjalnych. Przez pierwsze dwa lata klienci polskich sieci (choć otrzymali od operatorów nowe, lepsze oferty) realnie nie mogli korzystać z RLAH tak, jak klienci innych sieci zagranicznych.

Problem był zresztą nie tylko w Polsce, a prowadził do takich wybiegów jak ograniczanie przez operatorów przepływności transmisji danych w roamingu na terminalach klientów – byleby ograniczyć koszty wobec ruchu, który potrafił raptownie skoczyć 20-30 razy!

Nikt jednak nie przeczy, że wprowadzenie roam-like-at-home spowodowało wzrost wartości rynku roamingowego w Europie (inna sprawa, co z kosztami i marżą). Tyle, że nie wszyscy operatorzy są beneficjentami tego zjawiska. Największe koszty ponoszą MNO z krajów „wyjazdowych”, charakteryzujących się niskimi cenami detalicznymi: m.in. Polska i kraje skandynawskie.