REKLAMA

Dyskusje o telekomunikacji: POPC to wielka szansa

Witold Drożdż
(źr.fot.TELKO.in)

Anna Streżyńska: Gdyby pójść logiką, o jakiej mówiłam przy okazji problemu definiowania obszarów wsparcia, tzn. gdyby ustalać stosunkowo duże obszary, gdyby dać operatorom dużą swobodę z ich zagospodarowaniem, to dla równowagi produkty hurtowe powinny być realne, a nie pro-forma. Beneficjenci powinni liczyć się z konkurencją.

Witold Drożdż: Zasady świadczenia usług hurtowych powinny być znane najpóźniej na etapie ogłaszania konkursów. Inaczej potencjalny beneficjent znowu będzie skakał do przysłowiowego basenu, w którym nie wiadomo, czy jest woda. Tak, jak było w przypadku sieci regionalnych.

Anna Streżyńska: Ta niewiedza niezwykle utrudniała planowanie Wielkopolskiej Sieci Szerokopasmowej. Szczególne ryzyko podjął operator infrastruktury, który wiedział tylko, ile będzie musiał nam płacić, a nie miał pojęcia, ile będzie mógł zarobić.

Witold Drożdż: Pamiętajmy jednak, że w poprzedniej perspektywie finansowej mieliśmy do czynienia z podmiotami zasadniczo publicznymi. Jednostki samorządowe miały podstawy wierzyć, że regulator nie zrobi im krzywdy, określając stawki za usługi już na finalnym etapie realizacji projektów. W bieżącej perspektywie zaangażowani będą duzi, komercyjni operatorzy, którzy po prostu nie mogą wchodzić w projekty, jeżeli nie mają a priori pełnej wiedzy o stronie przychodowej. To jest rynek graczy z ograniczoną skłonnością do ryzyka.

Łukasz Dec: Jeżeli będziecie chcieli oferty ramowej na usługi hurtowe przed konkursami, to te konkursy nie zaczną się ani w czerwcu, ani we wrześniu, tylko w przyszłym roku. Może zasada open acces jest w tym przypadku niepraktyczna?

Anna Streżyńska: Open acces jest potrzebny, aby istniała presja konkurencyjna. Pamiętajmy jednak, że open acces nie musi dotyczyć tradycyjnych produktów na infrastrukturze. Może dotyczyć dostępu do treści i usług. Ja myślę, że operatorzy będą składali wnioski w konkursach, nawet nie znając oferty hurtowej, licząc że tak samo, jak w przypadku RSS–ów koniec końców uda się wynegocjować jakieś rozsądne warunki z regulatorem.

Andrzej Abramczuk: Ważną rzeczą będzie elastyczność zapisów w umowach o dofinansowanie. Mam obawę, czy regionalne i centralne organy nadzorujące realizację projektów – z różnych powodów: z niewiedzy, z obawy przed odpowiedzialnością, z braku wykwalifikowanych pracowników – będą ściśle egzekwowały początkowe założenia projektu, które przecież w okresie trwałości mogą się zmieniać. Chociażby w związku z rozwojem i dostępnością nowych technologii, które będzie można zaimplementować z korzyścią beneficjenta i użytkownika końcowego jego usług. Dołożyć jeszcze jeden nadajnik na wybudowanym z dofinansowanie maszcie, czy zastosować agregację pasma. Mam natomiast wrażenie, że instytucje nadzorujące, zwłaszcza na poziomie lokalnym, mają superkonserwatywne podejście. W okresie trwałości może być tylko to, co zapisano w umowie o dofinansowanie. I nic więcej. Skutek będzie taki, że część społeczeństwa na nowsze rozwiązania poczeka aż do końca okresu rozliczeniowego projektu.

Tom Ruhan: Z doświadczenia wiem, że takie problemy się zdarzały. Na przykład wniosek o dofinansowanie budowy sieci zakładał konkretną technologię telewizyjną. I nie można było jej zastąpić niczym nowocześniejszym. To bez sensu, ale z życia wzięte. Władza wdrażająca nie chciała wziąć odpowiedzialności za zaakceptowanie technicznej modyfikacji wniosku.

Anna Streżyńska: Szczegółowe regulowanie każdego elementu programu operacyjnego się nie sprawdza. Z punktu widzenia efektywności końcowej lepiej dać dużą swobodę beneficjentom. Pozwolić im budować wartość ich własnych firm, co koniec końców przysłuży się całemu rynkowi. Lepiej pozwolić na szukanie ekonomicznej efektywności, żeby nie powtórzyła się sytuacja RSS-ów, które – zbliżając się do końca budowy infrastruktury – coraz głośniej artykułują pytanie: "A z czego my będziemy żyli?".

Zobacz także:

1. Dyskusja o telekomunikacji: Rozporządzenie, które nie wejdzie w życie