REKLAMA

Trudna współpraca z administracją publiczną

Od biznesu (oficjalnie) lepiej trzymać się z daleka – taka „złota myśl” dominuje w myśleniu polityków i urzędników w Polsce. W przeciwieństwie do obowiązującego w Stanach Zjednoczonych credo, te dwie sfery nie współdziałają dla wspólnego dobra, ale znajdują się w stanie ciągłej nieufności i podejrzliwości. – Mało jest transferów pomiędzy biznesem a administracją publiczną, co powoduje, że ich przedstawiciele nie rozumieją się zbyt dobrze – mówi Witold Drożdż, odpowiedzialny w Orange Polska m.in. za relacje publiczne. Tymczasem branża telekomunikacyjna ma wiele przesłanek, by liczyć na specjalne zainteresowanie decydentów.

Witold Drożdż
(źr.TELKO.in)

ŁUKASZ DEC, TELKO.in: Czy w Polsce przedstawicielom biznesu telekomunikacyjnego łatwo się komunikować z administracją publiczną?

WITOLD DROŻDŻ, dyrektor wykonawczy Orange Polska: W Polsce przedstawiciele biznesu zawsze byli traktowani przez swoich rozmówców z sektora publicznego z pewną dozą ostrożności. Z biegiem lat, w mojej ocenie, taka postawa się nasila. Jeśli przypomnimy sobie lata '90-te, kiedy te relacje bywały wręcz ostentacyjne, to dziś zdajemy się być na przeciwległym biegunie.

W świecie polityki pokutuje przekonanie, że relacje z biznesem nie pomagają w karierze, nawet jeżeli za tymi relacjami nie kryje się nic nagannego. Z kolei biznes nieraz przekonał się, jak łatwo dać się uwikłać w relacje, które mogą być źródłem rozmaitych problemów.

Jak w Polsce to wygląda na tle Unii Europejskiej? Z pewnością ma pan porównania z grupy Orange.

Polska mieści się w modelu europejskim, ale na tle Unii dystans polskich polityków do współpracy z biznesem jest bardziej widoczny.

Na pewno wygląda to inaczej niż np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie działanie organizacji biznesowych i firm lobbingowych stanowi normalny element ekosystemu gospodarczo-politycznego.

Widać jakieś różnice pomiędzy polskimi ugrupowaniami politycznymi w stosunku do przedsiębiorców?

Mam wrażenie, że to kwestia bardzo indywidualna. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać ugrupowania postrzegane, jako liberalne i pro-rynkowe wcale nie są z definicji bardziej otwarte na współpracę z biznesem od ugrupowań kojarzonych bardziej z etatyzmem. Są politycy ugrupowań pro-rynkowych, którzy jak ognia boją się kontaktów z przedstawicielami biznesu. I odwrotnie.

Różnice, jeżeli są, to wynikają z indywidualnych postaw (zapewne też doświadczeń życiowych) polityków bez względu na ich „barwy klubowe”.

Mówimy o politykach jakiego szczebla?

Dla uproszczenia wrzucam do jednego worka zarówno parlamentarzystów, jak i przedstawicieli administracji rządowej i samorządowej. Myślę, że ich ostrożność jest podobna, niezależnie od szczebla władzy.

Utarł się pogląd, że biznes zawsze oczekuje od polityków czegoś, co ma wymierną wartość finansową (rzeczywiście, często tak jest, co wynika z natury działalności biznesowej). Otwartemu na kontakty biznesowe politykowi łatwo się, więc zetknąć, jeśli już nie z podejrzeniami o korupcję, to przynajmniej z zarzutem reprezentowania czyichś partykularnych interesów.

Nie ma mowy o wspólnej z biznesem trosce o dobro gospodarki, o inwestycje, o miejsca pracy?

Taka negatywna generalizacja byłaby niesprawiedliwa. Postawy są bardzo różne i – powtórzę jeszcze raz – to są bardzo indywidualne uwarunkowania. Zdecydowanie jednak – i to także powtórzę – ponad podziałami politycznymi.

Z czego to wynika? Ze specyfiki naszego kraju? Z poziomu rozwoju społeczno-gospodarczego i związanych z tym wartości?

Chciałbym wierzyć, że to kwestia etapu rozwoju kultury politycznej i etyki w biznesie. Póki, co jednak, nie widzę, by z upływem czasu relacje pomiędzy biznesem a polityką miały się poprawiać. Może to jednak zbyt krótki okres...? Może potrzebna jest zmiana pokoleniowa…?

Pana doświadczenia zawodowe obejmują przede wszystkim telekomunikację oraz energetykę. Widzi pan różnice w komunikacji „biznes – administracja” w tych dwóch branżach?

Istotna różnica między tymi rynkami wynika z faktu, że w obszarze energetyki Skarb Państwa posiada znaczące udziały, jako właściciel. A istnienie spółek Skarbu Państwa nie ułatwia rynkowego dialogu.

Można by się spodziewać czegoś innego...

Spółki Skarbu Państwa, to specyficzny byt na rynku. Są inaczej traktowane przez interesariuszy publicznych, są w innej relacji do administracji publicznej – zarówno formalnie (bo to własność), jak i personalnej (bo to często koledzy). Dzięki temu bywają uprzywilejowane.