Trudna współpraca z administracją publiczną

Niemniej na tle innych ministerstw akurat szefowie resortu cyfryzacji byli zazwyczaj otwarci na kontakty i współpracę z biznesem (ciekawe, że często najbardziej na początku kadencji; pod koniec ich zapał często wygasał).

Osłabię nieco ten komplement uwagą, że nie wyobrażam sobie, by drzwi w takim ministerstwie były zamknięte dla biznesu. Choćby z racji konieczności pozyskiwania – hermetycznej dosyć – wiedzy o szybko zmieniającym się rynku ICT.

Branża telko na pewno potrzebuje partnera, również na poziomie rządowym. Czy w randze samodzielnego ministra? Według mnie nie jest to sprawa kluczowa.

Szef resortu cyfryzacji powinien być specjalistą?

To nie przeszkadza, ale na pewno nie jest kluczowe. Minister zawsze jest politykiem i powinien przede wszystkim umiejętnie poruszać się w świecie polityki. Dla dobra obszaru, który nadzoruje.

Wracam do pytania, jak pan ocenia znanych sobie szefów resortu cyfryzacji?

Mogę powiedzieć, że mieliśmy do czynienia zarówno z ambitnymi ministrami, nastawionymi bardzo zadaniowo, jak i z urzędnikami zdecydowanie zachowawczymi.

Nieuczciwie byłoby nie wspomnieć, że ich postawy w bardzo głębokim stopniu określała polityczna atmosfera. Nie wszystko zależy od dobrych chęci poszczególnych ministrów. Przykładem – i tu wyjątkowo użyję nazwiska – był minister Andrzej Halicki, który kierował ministerstwem cyfryzacji stosunkowo krótko i to w okresie, kiedy sondaże już wyraźnie sygnalizowały zbliżającą się klęskę wyborczą jego ugrupowania. To nie mogło nie odbić się na jego pracy, a mimo to nie unikał ambitnych wyzwań.

Jakie ambitne przedsięwzięcia ministra Halickiego ma pan na myśli?

Na przykład wsparcie prowadzonej w 2015 roku przez ówczesną prezes UKE aukcji na rezerwację częstotliwości 800 MHz i 2600 MHz. Patrząc na ten projekt przez pryzmat kalendarza politycznego, najprościej byłoby proces aukcyjny zawiesić i poczekać do wyborów. W końcu jego politycznymi i budżetowymi beneficjantami stali się ich zwycięzcy. Na szczęście zwyciężyła wówczas optyka prorynkowa i prokonsumencka.

Proszę jednak pamiętać, że chociaż minister cyfryzacji jest decydentem w kluczowych dla telekomunikacji obszarach, to jednak najważniejszym partnerem branży jest regulator, czyli Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej. A „cieszymy się” jeszcze zainteresowaniem prezesa UOKiK i GIODO (czyli dzisiaj UODO).

Czy w takim razie – z perspektywy branży telko – istnienie ministerstwa cyfryzacji jest korzystne?

Branża na pewno potrzebuje partnera, również na poziomie rządowym. Czy w randze samodzielnego ministra? Według mnie nie jest to sprawa kluczowa. Ważniejsze jest „kto”, a nie „gdzie” i „jak”. Wyobrażam sobie kompetentnego, dobrze usposobionego i umocowanego politycznie wiceministra w silnym resorcie gospodarczym, który może zrobić więcej dobrego (lub złego) dla telekomunikacji, niż samodzielny minister.

Z drugiej strony pytanie, czy agenda cyfryzacyjna jest już na tyle obecna w mainstreamie zainteresowań rządu, by można było liczyć na jej realizację bez reprezentanta na poziomie Rady Ministrów, który to reprezentant posiada inicjatywę legislacyjną i może po partnersku rozmawiać np. z ministrami obrony narodowej czy finansów?

Zatem ministerstwo telekomunikacji niekoniecznie...?

Powtórzę: to zależy, kto miałby nim kierować. Z drugiej strony zastanawiam się, w jaki sposób tak ściśle wyspecjalizowane ministerstwo wyznaczyłoby linię demarkacyjną z prezesem UKE?

Od ogółów do szczegółów? Czym, od strony technicznej, jest współpraca biznesu z administracją centralną?

Taka współpraca ma kilka wymiarów. Zacząłbym od najbardziej rutynowej, czyli dialogu związanego z legislacją, gdy w ramach tzw. konsultacji społecznych organ prowadzący prace nad danym projektem aktu prawnego zasięga opinii zainteresowanych podmiotów, a te prezentują je bezpośrednio lub (najczęściej) za pośrednictwem rozmaitych organizacji społecznych czy izb gospodarczych. Oczywiście, takie organizacje są często reprezentowane przez pracowników zainteresowanych podmiotów.

Tak jest skuteczniej?

Tak jest bardziej komfortowo dla administracji. Rozmawialiśmy na początku, że kontakty z firmami nie zawsze są dobrze widziane. Działanie poprzez izby gospodarcze pozwala ograniczyć skutki tego zjawiska.

Czy to nie jest rodzaj towarzyskiej fikcji? Chyba nikt nie zakłada, że przedstawiciel biznesu jest w większym stopniu lojalny wobec całej branży oraz organizacji gospodarczej, niż wobec swojego pracodawcy?

Nikt nie ma takiego założenia – w pełni niezależnych fachowców jest bardzo niewielu. To oczywiste dla wszystkich, że do działania w organizacjach branżowych delegują nas pracodawcy.