
Konsolidacja rynku telko, to przede wszystkim problem (i korzyści) właścicieli firm telekomunikacyjnych. Jeżeli zachować podstawowe zasady ochrony konkurencji, to nie ma powodu do wielkich obaw. I nie trzeba od razu wzywać Pana Boga ani na ratunek, ani o wsparcie.
Natura i wykonywany zawód powodują, że mam alergię na przesadyzm, którym wprost zionie debata publiczna. (Nie bez podstaw) zawodowi dyskutanci zakładają, że jeżeli nie będą bardzo głośno wyrażali bardzo zdecydowanych tez, to w ogóle nie zostaną usłyszani. Efektem (być może ubocznym) jest dewaluacja nadużywanych powszechnie gróźb i obietnic. Przechodząc na nasze poletko… Regularnie słyszymy, że wzrosną ceny usług, jeżeli wydarzy się coś, czego operatorzy sobie nie życzą. Słyszymy także, że wzrosną inwestycje oraz innowacyjność, jeżeli wydarzy się to, czego operatorzy sobie życzą. Jedno i drugie jest potężnym nadużyciem, jeżeli nie kłamstwem.
Dokładnie to samo nieznośne pohukiwanie towarzyszy dyskusji o konsolidacji rynku. Nie wystarczy wyjść od prostej zasady wolności gospodarczej i przeanalizować potencjalne konsekwencje konsolidacji na polu konkurencyjności rynku. Od razu trzeba obiecać gruszki na wierzbie pod nazwą „innowacyjne usługi” oraz „globalna konkurencja”. Jakby zgoda na przejęcie O2 przez Deutsche Telekom w Niemczech miała z tego drugiego od razu uczynić Google’a (choć w DT zdaje się żyją takimi mirażami).
Jak pokazaliśmy na początku tygodnia, czołowe rynki telekomunikacyjne Europy to czterech graczy i takiego stanu rzeczy broniła dotychczas Komisja Europejska. To jest aktualnie dogmat, z którym jednak można swobodnie dyskutować. Książkowo niższa konkurencja oznacza wyższe ceny końcowe, ale życie jest znacznie bardziej złożone niż modele (przekleństwo ekonomistów). Prosty przykład: ceny w Polsce rosną, chociaż poziom konkurencji się nie zmienia.
Konsolidacja jest najprostszym i ‒ zazwyczaj ‒ efektywnym sposobem na zarządzanie aktywami. W telekomunikacji przynajmniej to działa: łączy się firmy, redukuje zatrudnienie, rozkłada zwiększony przychód na zmniejszoną bazę kosztową. Zyski rosną. Dla racjonalnych właścicieli to jest dosyć oczywiste, tym bardziej, jeżeli nie mają innych pomysłów na rozwój biznesu. A zasadniczo nie mają. Nie tylko w Europie. Stawiani jako wzór operatorzy amerykańscy, jak wszyscy inni, budują sieci i sprzedają usługi telekomunikacyjne. Co i rusz, z różnym skutkiem, eksperymentują z rynkiem medialnym ‒ to kupują, to sprzedają wielkie koncerny, wchodząc na rynek kontentu. Także za nich technologiczne innowacje na globalną skalę realizują Google, Facebook, Samsung i Apple.
W gospodarce, w której obowiązuje paradygmat stałego wzrostu, a nie ma pomysłu na operacyjny rozwój wcześniej czy później pojawiają się pomysły na konsolidację. Ja tam nie widzę w tym nic z założenia złego, byleby komuś nie przyszło do głowy, że „innowacyjność” oraz „globalna konkurencja” wymagają monopoli na krajowych rynkach telko.
Jeżeli rozsądna konkurencja będzie, to na dobrą sprawę nie ma większego znaczenia, czy we Francji, Polsce czy w Niemczech będzie czterech czy trzech wielkich operatorów telekomunikacyjnych. Nie trzeba powoływać się na Pismo Święte, by walczyć z konsolidacją ‒ wystarczy skorzystać z prawa ochrony konkurencji. Nie ma także powodu powoływać się na Pismo Święte, by konsolidację wspierać ‒ wystarczą tezy Adama Smitha. Bezustanne nadużywanie ostatecznych argumentów powoduje, że nikt się już nimi nie przejmuje.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.